Pora
powrócić w afrykańskie klimaty.
Wsiadam
więc w samolot i wyruszam prosto do Egiptu, a tam ląduje w Dolinie
Królów. Wchodzę do jednego z grobowców i udaję
się w niezwykłą podróż po podziemnych labiryntach, by odnaleźć
ukryty skarb faraonów... :D
To
mógłby być początek cudownej przygody, jednakże jak na razie
ograniczę się tylko do dalekich zapachowych podróży. Tym razem
pomoże mi w tym Egyptian Musk czyli zapach, który łączy w sobie
aromatyczną wanilię i drzewo cedrowe z urzekającym aromatem piżma.
Mam nadzieję, że ten zapach odkryje przede mną jakąś starożytną
tajemnicę...
Przy
pierwszej próbie zapachu, czyli sprawdzeniu go w słoju, nie byłam
zachwycona. Aromat wydał mi się delikatny i mało zaskakujący, za
to bardzo piżmowy.
Do
testów wybrałam wosk i gdy tylko nadarzyła się okazja zapaliłam
go w kominku. Jednak zanim przejdę do opisu zapachu przy paleniu,
poświęcę kilka słów aromatowi samego wosku „na sucho”.
Po
odpakowaniu wosku z folii aromat okazał się dużo silniejszy niż
gdy wąchałam zapach w świecy, a pierwsze moje słowa odnośnie
kompozycji, to ,,jaki piękny zapach". Tak, po
raz kolejny zapach Yankee Candle miło mnie zaskoczył :D
Wosk
„na sucho” przypominał mi aromat, który osobiście bardzo
lubię, a mianowicie zapach pianki do golenia z wyraźną nutą
piżma. Może Wam się wydać, że oznacza to, że Egyptian Musk jest
„męski” jednak w rzeczywistości wcale taki nie jest, a na pewno
nie tak bardzo, jak np. Midsummer's Night.
Tak
czy inaczej już sam wosk tak mi się spodobał, że dosłownie
przebierałam nogami ze zniecierpliwienia, czekając aż dobrze się
rozpuści w kominku i uwolni swoją moc :)
Gdy
aromat zaczął się uwalniać pierwsze w nos wpadło mi zmysłowe
piżmo, do którego po niezbyt długim czasie nieśmiało dołączyło
drzewo cedrowe. Nadało ono świeżości i lekkości całej
kompozycji. Po całkowitym rozpuszczeniu aromat stał się głębszy
i dopiero wtedy wyczuwalna w nim była delikatna nuta wanilii. Gdy
wszystkie składniki zapachu,całkowicie się
zmieszały zapach stał się naprawdę mocny i skojarzył mi się z
perfumami, które kiedyś dostałam od rodziców. Podejrzewam, że
nieprzypadkowo tak się stało, ponieważ były to perfumy
skomponowane z samych naturalnych olejków eterycznych w jednej z
perfumerii w Kairze. Te perfumy były subtelne i niosły ze sobą
piżmową nutę. Pamiętam, że dostałam je w pięknie ozdobionej
szklanej buteleczce, a nakładało się je za pomocą małego
patyczka tuż za uchem. Używanie tego cudownego zapachu stało się swego rodzaju rytuałem,
który zawsze kończył się marzeniem o byciu prawdziwą królową
Nilu:) Ot, takie moje dziewczyńskie fantazje :D
Okazało
się więc, że mimo iż nigdzie się nie ruszałam, to za sprawą
Egyptian Musk, odbyłam jednak jakąś podróż, całkiem przyjemną,
mimo że tylko sentymentalną :)
Jeże
chodzi o intensywność zapachu, to myślałam, że nie będzie on
specjalnie mocny, a okazał się bardzo dobrze wyczuwalny. Użyłam
całego wosku i starczył on, żeby otulić aromatem cały dom. Nie
był on przy tym męczący ani drażniący.
U mnie ten zapach czeka jeszcze w kolejce, muszę zabrać się za testowanie nowych wosków ;)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Ja z każdym kolejnym przetestowanym woskiem odkrywam i zakochuje się na nowo w zapachach Yankee Candle :D
Usuń