Wakacje
już za nami, a jesień coraz śmielej wkrada się barwami w
otaczający nas świat.
Nieco
niższa temperatura zachęciła mnie do zagłębienia się w jakąś
nową książkę. Jednak na jaką lekturę się zdecydować skoro
półka aż się ugina od nieprzeczytanych książek, a ciągle
zdobywa się coś nowego ;) Moją najnowszą zdobyczą, a właściwie
prezentem jest cała saga „Pieśni Lodu i Ognia” George'a R.R.
Martina. Szerzej pewnie znana jako serialowa ekranizacja pod tytułem
„Gra o Tron”.
Jednak
wcale nie o książce chcę pisać, a o zapachu z kolekcji Q3 Out Of
Africa czyli o Kilimanjaro Stars, który będzie zarazem moją
ostatnią zapachową podróżą do Afryki.
Zanim
miałam okazję powąchać Kilimanjaro Stars w świecy już
wiedziałam, że będzie to aromat z kategorii tych męskich. Nie
wiem dlaczego, może zasugerowałam się ciemnym kolorem świecy, bo
kompozycja zapachowa Kilimanjaro, czyli połączenie orientalnej
paczuli ze świeżą miętą wcale nie musi nieść ze sobą męskich
nut. Jednak, gdy zaczerpnęłam nieco aromatu, to potwierdziły się
moje wcześniejsze przypuszczenia.
Po
pierwszej próbie zapachu wyczułam głównie paczulę ze świeżą
nutą, jednak nie kojarzyła mi się z miętą. Dla mnie aromat był
zbliżony do Turquoise Sky jednak bardziej subtelny. Po głębszym
zbadaniu go wyczułam w nim też nuty, które ma w sobie Midsummer's
Night.
Postanowiłam
zrobić test. Otworzyłam dwa słoiki z zapachami Turquoise Sky i
Midsummer's Night i starałam się je powąchać naraz. Aromat jaki
wyczułam był bardzo podobny do Kilimanjaro poza tym, że bardziej
morski, to nuty zapachowe okazały się niemal identyczne :)
Zachęcona
moimi wstępnymi testami postanowiłam, jak najszybciej wypróbować
wosk w kominku.
Weekend
okazał się idealny na Kilimanjaro Stars, a Kilimanjaro okazał się
świetnym towarzyszem, gdy wertowałam kolejne strony Gry o Tron.
Wosk
włożyłam do miseczki w całości i podpaliłam tea light. Wygodnie
usadowiłam się w fotelu i sięgnęłam po lekturę. Po niecałej
minucie aromat się uwolnił. Oczywiście pierwsze nuty jakie uwolnił
Kilimanjaro, to aromat paczuli jednak nie był on tak orientalny, jak
np. w Amber Moon. Miał w sobie nuty nieco zbliżone do Witches Brew
z serii halloweenowej, czyli według mnie był świeższy.
Podejrzewam, że za tę świeżość odpowiedzialna jest mięta. Nie
ujawniła się ona w wosku silną i ostrą miętową nutą, a raczej
nadała całej kompozycji lekkości. Zapach rzeczywiście okazał się
„męski”, ale w subtelny sposób. Niósł ze sobą bardziej
perfumowe nuty.
Według
mnie Kilimanajro Stars jest świeży, perfumowy i przyjemnie
paczulowy, a w dodatku nieprzytłaczający.
Jeżeli
już mowa o jego intensywności, to będzie na pewno zadowalająca
dla osób preferujących średniej mocy aromaty. Zapach był stale
wyczuwalny z bliska i gdy wchodziło się do pomieszczenia, w którym
się palił. Jednak gdy już się siedziało w pokoju, to zapach
dochodził do nosa tylko z silniejszymi ruchami powietrza. Moja mama
na przykład w ogóle nie czuła Kilimanjaro, jak była w pokoju, ale
ogólnie jest zwolenniczką mocniejszych aromatów, więc być może
ten jest dla niej za słaby.
Wosk
nie jest też zbyt trwały, ponieważ po wygaszeniu tea light'a nie
pozostawiał zapachowej otoczki w pomieszczeniu.
Tak
czy inaczej ten test uważam za udany i polecam Kilimanjaro Stars
entuzjastom wszelkich „męskich”, paczulowych i świeżych
zapachów.
Kilimanjaro
Stars zwieńcza moje afrykańskie podróże. Muszę przyznać, że
każda z nich okazała się bardzo udana. Na początku nawet nie
spodziewałam się, że kolekcja Out Of Africa aż tak przypadnie mi
do gustu, ale cieszę się, że Yankee Candle wymyśliło takie
kompozycje zapachowe, bo każda z nich wniosła coś nowego i bardzo
przyjemnego. Moim numerem jeden Q3 2015 jest Madagascan Orchid, a
zaraz za nim Egyptian Musk. Serengeti Sunset i Kilimanjaro Stars
plasują się na równi.
A
jak Wy klasyfikujecie te zapachy? Zdążyliście już przetestować
wszystkie?