Po
całej zimie spędzonej w towarzystwie ciepłych i słodkich
zapachów, nazywanych przeze mnie „ciasteczkowymi”, pierwsze
słoneczne dni skłoniły mnie zmiany gamy zapachowej. Postanowiłam
też wypróbować inne formy zapachowe niż wosk :).
Odkąd
odkryłam Yankee Candle całkowicie uzależniłam się od wosków zapachowych. Bądź co bądź woski są dla mnie dość nowym sposobem
na otaczanie się cudownymi aromatami. Jednak zapachowy świat to nie
tylko woski :)
Ostatnio
zastanawiałam się, jak zaczęła się moja przygoda z zapachami. Od
kiedy pamiętam zachwycały mnie świece, które podczas palenia
uwalniały olejki zapachowe. Będąc dzieckiem miałam wrażenie, że
taka świeca musi zawierać odrobinę magii. Moim przewodnikiem po
tej magicznej krainie była moja babcia. Gdy miałam 10 lat, dostałam
od niej mały kominek z czajniczkiem na olejki. W zestawie były
jeszcze dwa lub trzy olejki. Niestety nie pamiętam już swoich
pierwszych zapachów. Pamiętam jednak, że każde odpalenie kominka
było dla mnie wielkim wydarzeniem. Niestety moja radość olejkami
nie trwała zbyt długo. Przy każdym paleniu musiałam używać ich
dość dużo, dopiero wtedy były wyczuwalne.
Wiedziałam,
że wcześniej czy później moja miłość do olejków zapachowych
powróci. Z tego powodu w mojej zapachowej kolekcji ostatnio pojawił
się zapach marki Ashleigh & Burrwood. Słyszałam, że olejki
tej firmy są bardzo wydajne. Ponieważ poszukuję zapachu na wiosnę,
postanowiłam wypróbować olejek o nazwie Honeysuckle, czyli o
zapachu wiciokrzewu.
Gdy
wróciłam do domu z moją „olejkową zdobyczą”, od razu
postanowiłam go przetestować. Oczyściłam kominek z wosku, który
wcześniej paliłam, wlałam odrobinę wody i dosłownie trzy krople
olejku. Zapach uwolnił się w sekundę! :) Pokój wypełnił się
delikatnym, herbacianym aromatem. Był on wyczuwalny w całym
pomieszczeniu, a po uchyleniu drzwi od pokoju, czuć go było nawet
na korytarzu. Zapach okazał się subtelny i lekko kwiatowy.
Najbardziej spodobało mi się w nim to, że dzięki niemu
przeniosłam się wspomnieniami do moich pierwszych zapachowo –
kominkowych przygód. Nie mam już niestety tego pierwszego kominka z
czajniczkiem, jednak zwykły kominek z miseczką równie dobrze
sprawdził się przy paleniu olejków zapachowych.
Olejki
Ashleigh & Burrwood mają jeszcze jedną zaletę - intensywność
zapachu, która w oczywisty sposób przekłada się na jego
wydajność. Przy pierwszym paleniu wkropiłam tylko trzy krople i
zapach był dosyć wyczuwalny, ale nie za mocny. Gdybym używała
zwykłych olejków z drogerii, do uzyskania takiej mocy musiałabym
użyć znacznie większej objętości olejku.
Wydaje
mi się, że olejki dają głębszy aromat niż niektóre woski.
Jednak to tylko moja prywatna opinia. Nie wpłynie ona na moją
miłość do wosków Yankee Candle. Natomiast będę teraz wiedziała,
że olejki są całkiem niezłą alternatywą do wosków zapachowych
Olejki zapachowe też kiedyś paliła, ale odkąd zakochałam się w woskach i świecach to nie chcę na olejki nawet zwracać uwagi ;)
OdpowiedzUsuńNo tak trzeba przyznać, że wosk w formie "pachnidełka" jest zdecydowanie wygodniejszy niż olejek. Jednak czasem wśród tych drugich również można trafić na prawdziwe zapachowe perełki :) Ja nadal będę poszukiwała swoich olejków...
UsuńFaktycznie, ostatnio w Starej Mydlarni wąchałam kilka olejków i prawie mnie skusiły ;)
UsuńPiękna opowieść o tym jak to się zaczęło ;)
OdpowiedzUsuńJa ostatnio zaczęłam się interesować olejkami eterycznymi :) Chcę poznawać jak pachną dane składniki 'na zimno' ;)) Pasjonatka aromaterapii :D
No i olejki są takie.. magiczne :)
Zdecydowanie magiczne :), a przy okazji mają dużo zastosowań, bo można ich używać również do kompozycji suszonych bądź sztucznych kwiatów.
Usuńjak się wypachni wosk to można dodać do niego parę kropel olejku i nie ma obawy, że zniszczymy kominek, co się może zdarzyć jak wyparuje woda :)
OdpowiedzUsuń