Zdarza
mi się mieć ochotę na różne smakołyki, w nieodpowiednie pory
roku :) Czasem chciałabym zjeść pomarańcze lub mandarynki w lato,
gdzie u nas w Polsce jest na nie pora raczej w zimie, i na odwrót,
mam ochotę zjeść np. truskawki czy maliny w zimę. Ostatnio miałam
ogromną chęć skosztować borówek albo jakichś jagód, bardziej
borówek, bo nasze polskie odmiany jagód bywają czasami zbyt
kwaskowate. No , ale niestety pora na te owoce jest zazwyczaj między
lipcem, a wrześniem. Teraz borówki byłyby dostępne jedynie wśród
tych sprowadzanych do nas, a nie uprawianych w
kraju. Tak, więc przez ostatnie dni czułam borówkowo – jagodowy
niedosyt!
Tak,
wiem pewnie sobie myślicie , że maruda ze mnie... pewnie macie
rację :)
Jedynym
moim ratunkiem w braku smaku borówki było zagłuszenie kubków
smakowych, zmysłem węchu. Jak wiadomo jeden i drugi zmysł nie mogą
działać poprawnie bez siebie, dlatego zaryzykowałam i zapaliłam w
kominku borówkowy wosk Berrylicious :)
Działałam
jednak ostrożnie, żeby jeszcze bardziej nie chciało mi się jeść
borówek, dlatego do kominka włożyłam tylko pół wosku. Wąchając
wcześniej zapach w świecy bałam się też , że użycie całego
wosku mogłoby skutkować bólem głowy, bo Berrylicious wydawał mi
się dosyć mocny.
Po
niezbyt długim czasie mój pokój zaczął wypełniać się
aromatem. Początkowo zapach wydał mi się trochę zbliżony do
jagodowego jogurtu, słodki, lekko śmietankowy, delikatny. Później
jednak aromat stał się pełniejszy, słodszy, a co za tym idzie
mocniejszy. Wtedy też wyczułam w nim nuty bardzo podobne do tych,
które znam z Wild Fig, a mianowicie prawdziwą głębię słodyczy
:)
Im
dłużej Berrylicious się palił, tym zyskiwał na mocy, a
przypominam , że użyłam tylko pół wosku. Intensywność tej
połówki mogę porównać do intensywności całego wosku z zapachu
np. Spiced Orange. To zupełnie inne nuty zapachowe, ale do tej pory
myślałam, że Spiced Orange jest bardzo mocny, a tu się okazuje,
że zupełnie niepozorny Berrylicious jest równie intensywny.
Im
dłużej wosk pachniał, tym bardziej mnie zaskakiwał, a to dlatego,
że zaczął nabierać bardziej wytrawnych nut. Spodobało mi się
to, że ze słodkiego przemienił się w delikatnie cierpki.
Wosku
Berrylicious nie paliłam jednak zbyt długo. Tę połówkę , którą
użyłam zgasiłam nim tea light wypalił się do końca.
Podejrzewam , że to były mniej więcej dwie godziny. W przypadku
tego wosku akurat, ta długość palenia jest w zupełności
wystarczająca. Użyłam połowy wosku i nie paliłam go za długo, a
mimo to zapach utrzymywał się w moim pokoju jeszcze przez kilkanaście godzin, więc zapach
jest naprawdę trwały.
Masz piękny kominek, taki inny i ma głęboki kolor , pasuje do Twojego bloga :) Mój ma kolor identyczny :) Co do treści posta i przedstawionego zapachu to nie miałam jeszcze tego wosku, będę musiała go w końcu powąchać, ale nie lubię ostrych aromatów, także nie wiem czy się polubimy. Chciałabym teraz bardziej z głową kupować zapachy, takie jakie lubi mój nos :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo Iriis też bardzo lubię swój kominek :) Co do zapachu, to istotnie jest intensywny, ale można palić go krócej i potem cieszyć się aromatem samego parowania. Ja jeżeli chodzi o zapachy Yankee, to jestem mało asertywna w doborze tylko tych, które są w mojej gamie zapachowej. Zawsze wpadnie mi w ręce coś jeszcze ;D
UsuńLubie ale dla mnie moc ma srednia :D dla mnie kazdy jest salabszy niz bym chciala kocham killery
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńMonika, to właściwie wszystko zależy od tego, jaki ma się nos :) Według mnie mocne są Cinnamon Stick, Spiced Orange czy właśnie Berrylicious. Poza tym niestety mam wrażenie, że Yankee tak ogólnie decyduje się teraz na nieco delikatniejsze kompozycje zapachowe...
Usuń