sobota, 28 lutego 2015
wtorek, 24 lutego 2015
Moroccan Argan Oil
Na początku stycznia do
Candle Room zawitały zapachy z najnowszej kolekcji Grand Bazaar.
Należą do nich Oud Oasis, Moroccan Argan Oil oraz Frankincense. Po
pierwszym wąchaniu każdego z nich mogę z przekonaniem stwierdzić,
że będzie pachnąco i orientalne :)
Muszę przyznać, że
jestem fanką takich unikalnych, egzotycznych aromatów. Uwielbiam
chodzić na różnego rodzaju etniczne targi. Ostatnio
nawet byłam na jednym, gdzie nabyłam bardzo aromatyczne przyprawy
indyjskie. Na takich targach zawsze przepięknie pachnie przyprawami
i kadzidełkami. Czasem można na nich znaleźć przecudne i
niepowtarzalne pamiątki.
Ponieważ mam naturę
zbieracza, to ubóstwiam otaczać się błyszczącymi, migoczącymi i
intrygująco pachnącymi rzeczami. Właśnie też z tego powodu jako
pierwszy do testowania wybrałam Moroccan Argan Oil, który wydał mi
się najbardziej egzotyczny.
Według producenta zapach
ten, to aromatyczne połączeniem olejku arganowego z paczulą i
drzewem sandałowym. Gdy sprawdzałam zapach na dużej świecy
wyczułam w nim głównie drzewo sandałowe połączone z klimatem
Orientu.
Może Was zaskoczę, ale
na swoje testy wybrałam sampler, a nie wosk. Być może wynika to z
lenistwa, bo ostatnio w ogóle nie chce mi się czyścić miseczki
kominka, a jak wiadomo sampler po wypaleniu po prostu znika :P
Przechodząc jednak do bardziej merytorycznych spraw, to paliłam tę
małą świeczkę wczoraj, więc jestem na świeżo z zapachowymi
odczuciami.
Włożyłam świecę do
pojemnika, podpaliłam knot i czekałam na uwolnienie się aromatu.
Gdy roztopiła się górna warstwa wosku, znajdująca się dookoła
knota, poczułam ogromne rozczarowanie. Aromat samplera był tak nieciekawy i
drażniący, że chciałam go gasić. Zapach odczułam jako
połączenie drzewa sandałowego z czymś kwaśnym, bardzo
nieprzyjemnym. Trochę mnie to zasmuciło, ponieważ największe
nadzieje związane z tą kolekcją pokładałam właśnie w Moroccan
Argan Oil.
Dałam mu jednak szansę,
bo z doświadczenia wiem, że samplery potrafią „płatać figle”.
Bogactwo zapachu ujawnia się dopiero, gdy rozpuści się znaczna
część wosku. Dlatego też wyszłam z pokoju, by zapach mógł się
rozwinąć.
Do pokoju wróciłam po
niecałej godzinie. Gdy tylko przestąpiłam próg do mojego nosa
wpadł bardzo egzotyczny aromat. Spodobał mi się od razu!
Pomyślałam, że dobrze zrobiłam dając samplerowi szansę, by
pokazał mi swoją głębię. Nadal dobrze wyczuwalne było drzewo
sandałowe, jednak jego aromat stał się pełniejszy. Podejrzewam,
że to zasługa olejku arganowego, który nadał świecy lekko
orzechowych nut. Co do paczuli, to nie jestem pewna czy rzeczywiście
ją czułam. Mam jednak wrażenie, że to ona całej tej kompozycji
nadała przyjemny kadzidlany aromat. Właśnie ten aromat sprawił,
że zapragnęłam wybrać się do jednego z moich ulubionych India
Shopów w Warszawie, przy Chmielnej :) Zawsze cudownie pachnie tam
kadzidełkami, a w dodatku z tymi wszystkimi kolorowymi chustami,
koralikami, kolczykami i całą resztą przeróżnych pięknie
zdobionych rzeczy, tworzy to bardzo magiczny klimat!
Zapach, jak na tę małą świeczkę,
był bardzo wyczuwalny. Gdy spaliła się mniej więcej do
połowy, jej aromat zdążył już na dobre wedrzeć się do każdego
zakamarka pokoju.
Moroccan Argan Oil w
samplerze tak bardzo mi się spodobał, że mimo woli zgasiłam go,
gdy był już w połowie pojemnika. Chciałam, żeby starczył mi na
dłużej :D
Według mnie zapach
przypadnie do gustu każdemu miłośnikowi kadzidełek i tych
bardziej nastrojowych i egzotycznych aromatów.
środa, 18 lutego 2015
Shea Butter
Na
pierwszy kwartał roku Yankee Candle przygotowało dla nas zapachy z
kolekcji Pure Essence: Aloe Water, Shea Butter oraz Cassis.
Gdy
tylko nowe zapachy pojawiły się na sklepowych półkach,
postanowiłam je wypróbować. Shea Butter testowałam jako pierwsze
ze względu na to, że masło shea to jeden z moich ulubionych
składników kosmetyków. Wytwarzane jest ono z orzechów drzewa masłosza parka. Masło shea jest bezpieczne nawet dla alergików. Przyspiesza gojenie się ran, podrażnień i stanów zapalnych. Posiada silne właściwości regenerujące i nawilżające, dlatego przydaje się
szczególnie w zimie, gdy skóra jest narażona na chłodne, suche
powietrze i potrzebuje silnego nawilżenia.
Gdy wąchałam świecę na sucho zapach wydał mi się bardzo kremowy z odrobiną orzechowej nuty. Właściwie od razu przypadł mi do gustu. Jednak wosk trochę czekał na swoją kolej. Chciałam najpierw nacieszyć się zimowymi zapachami:). Jednak kilka dni temu Shea Butter znalazł się w moim kominku.
Zapach bardzo szybko się uwolnił. Był delikatny i niósł ze sobą kremowo – mleczne nuty. Niestety nie wyczułam żadnej nuty owocowo - kwiatowej o której pisał producent. A wyczuwalny na sucho orzechowy aromat zmienił się w zapach, można powiedzieć, łupiny orzecha włoskiego. Im dłużej się palił, tym bardziej jego aromat stawał się aksamitny. Mi Shea Butter skojarzył się z szamponem do włosów, którego czasem używam. Jednym z jego składników jest właśnie masło shea. Uwielbiam, gdy moje włosy otula właśnie ten aromat. W nazwie tego szamponu występuje słowo „kaszmir”. Ponieważ kojarzy mi się on z miękkością w dotyku, wydaje mi się, że to słowo idealnie opisuje również aromat wosku, który testowałam.
Zapach
na pewno nie jest intensywny, ale nie powiedziałabym też, że jest
bardzo delikatny. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że finezyjnie
wkrada się w różne zakamarki pomieszczenia :) Nie zostaje w nich
jednak zbyt długo, ponieważ po wypaleniu się tea light'a przestaje
być wyczuwalny. Zostawia tylko bardzo subtelną otoczkę zapachową.
Być może byłby dłużej wyczuwalny, gdybym użyła całego wosku,
jednak jak dla mnie intensywność połówki, którą paliłam była
wystarczająca.
Według mnie Shea Butter spodoba się miłośnikom pudrowych zapachów takich jak Baby Powder czy Honey Blossom. Zaznaczam jednak, że ten aromat jest zgoła innych od wymienionych, jednak zawiera w sobie podobną lekkość. W moim kominku ten zapach z pewnością będzie pojawiał się częściej.
Czy w Waszych kominkach Shea Butter już gościł, czy może nadal czeka na swoją kolej?
sobota, 14 lutego 2015
wtorek, 10 lutego 2015
Silver Birch
Testy
Berrylicious i Bay Leaf Wreath z zimowej kolekcji limitowanej na rok
2014 poszły całkiem nieźle, więc przyszła najwyższa pora na
ostatni zapach z tej serii, czyli Silver Birch.
Gdy
kupowałam Silver Birch nie było akurat dostępnych wosków w tym
zapachu, a ja bardzo chciałam już go przetestować, więc
zdecydowałam się na sampler. Od czasu do czasu można przecież
spróbować czegoś innego niż wosk i sprawdzić, jak zapach
zachowuje się w tej odmiennej formie.
Często
mówi się , że samplery, czyli najmniejsze świece Yankee Candle,
pachnął słabiej albo czasem w ogóle. Ja, mimo złych doświadczeń
z Midnight Oasis, wciąż w nie wierzę!
Odzyskałam
zaufanie do samplerów, gdy zapaliłam Candy Corn z kolekcji halloweenowej, który okazał się
całkiem wyczuwalny i przyjemnie wypełniał mój pokój :)
Sampler
Silver Birch natomiast jest dla mnie kolejnym powodem do tego, aby
nie lekceważyć tych małych świeczek!
Zapach
samplera przez folię, był dla mnie dosyć intensywny, jak na tę
mała świecę, a przypominał mi trochę męskie, delikatnie słodkie
perfumy. Po odwinięciu z folii nabrał więcej drzewnych nut.
Szczerze mówiąc aromat samplera bardziej przypadł mi do gustu niż,
gdy później wąchałam wosku w świecy. Świeca dla mnie pachnie
zbyt intensywnie suszonymi liśćmi bądź mokra korą.
Silver
Birch zapaliłam w największym pokoju w moim domu, który ma ok. 60
m kw i to był zbyt śmiały pomysł :) Gdy sampler zaczął się
palić, to właściwie w ogóle nie był wyczuwalny, dlatego też
pojemnik z nim przeniosłam do mniejszego pomieszczenia. Nadal jednak
nie był bardzo wyczuwalny i muszę przyznać już zaczęłam się
zniechęcać...
Dopiero,
gdy minęły mniej więcej 2 godziny i świeczka się rozpuściła
już na równo, zapach był dobrze wyczuwalny w całym pokoju.
Rozniósł się bardzo przyjemnym słodko – drzewnym aromatem. Miał
w sobie świeższe nuty, które nienachalnie wdzierały się w nos .
Ogólnie kompozycja bardzo mi się spodobała. Ma w sobie coś czego
nie mogę określić, coś takiego, co sprawia, że robi się
przyjemniej :D
Według
mnie Silver Birch w samplerze ma idealną intensywność do
pomieszczeń, do 20 m kw. Dla mnie jest to mój faworyt wśród
zimowej serii limitowanej Yankee Candle. W mój nos wkradł się dużo
przyjemniej niż Berrylicious czy Bay Leaf Wreath i dopóki będzie
dostępny, to z pewnością znajdzie stałe miejsce w mojej
świeczkowej kolekcji :D
sobota, 7 lutego 2015
czwartek, 5 lutego 2015
Ashleigh & Burwood saszetka zapachowa – Ocean Breeze
Mieszkam
w domu, w którym znajduje się dużo starych mebli. Niektóre z nich
pamiętają nawet czasy II wojny światowej, a co za tym idzie mają
swój specyficzny zapach.
W
sypialni mam szafę, która niegdyś należała do mojej prababci. Za
jej życia służyła raczej jako szafa na zastawę stołową,
kryształowe kieliszki lub szklanki. Ja natomiast trzymam w niej
ubrania i niestety ze względu na to, że to stary mebel, czasami
przesiąkają one jej zapachem.
Gdy
zaczęła się moja przygoda z Yankee Candle ucieszyło mnie, że
zużyte woski można używać jako małe „pachnidełka” do
szuflad czy szaf. Dlatego też wkładałam do szafy woski, które
podczas palenia już nie pachną tak intensywnie. O ile te małe
krążki dobrze sprawdzają się w szufladach, to w mojej dużej
szafie niestety ich zapach ginie.
W
Candle Room poza produktami Yankee Candle mamy także asortyment
firmy Ashleigh & Burwood, która w tym roku powiększyła swoją
ofertę o saszetki zapachowe. Bardzo lubię używać olejków do
kominków tej firmy, bo są rzeczywiście bardziej wydajne niż
zwykłe z drogerii, a przy tym wybór zapachów jest równie szeroki.
Dlatego zdecydowałam się wypróbować saszetki zapachowe tego
producenta.
Wybrałam
zapach Ocean Breeze, który jest połączeniem kwaśnych cytrusów z
kwiatowymi nutami - konwalią i jaśminem. Całość wzbogacona jest
moim ulubionym piżmem. Po wyjęciu saszetki z opakowania poczułam
świeży, ale według mnie dosyć intensywny zapach. Wydał mi się
idealny, więc od razu powiesiłam saszetkę w szafie na drzwiach.
Następnego
dnia rano, gdy otworzyłam drzwi szafy, mój nos poczuł tym razem
delikatny, świeży zapach. Aromat wydał mi się odrobinę
elegancki. Zanim wybrałam ubranie, które chciałam założyć,
stałam przed szafą chyba z 10 minut i wąchałam aromat wydobywający się z saszetki :D
Zapach
jest z całą pewnością świeży, ale ma również słodsze nuty, co nadaje
mu subtelności. Największą zaletą tych saszetek jest to, że gdy
otwierałam szafę wydobywał się z niej ładny zapach, a nie aromat
starego drewna. Być może to siła podświadomości, ale wydaje mi
się, że moje ubrania również pachniały aromatem oceanicznej
bryzy.
Trwało
to jednak krócej niż opisuje to producent. Zamiast 2 miesięcy, u
mnie saszetka wyczuwalna była tylko trochę ponad miesiąc.
Ja
z saszetki Ocean Breeze byłam zadowolona, jednak wiem, że u mojej
koleżanki się nie sprawdziła. Użyła ona jej w szufladzie i
podobno w ogóle nie było jej czuć, więc wychodzi na to, że nie w
każdym miejscu i nie u każdego ta forma zapachowa się sprawdza.
Podsumowując,
saszetka Ashleigh & Burwood o zapachu Ocean Breeze, lepiej
sprawdza się wisząc w szafie niż leżąc w szufladzie i w dodatku
działa trochę krócej niż opisuje to producent. Mimo to zapach, który
wybrałam przypadł mi do gustu i skuszę się chyba na inne produkty
Ashleigh właśnie w tym zapachu.
A
może Wy macie jakieś doświadczenia z saszetkami zapachowymi lub
innymi produktami Ashleigh & Burwood?
poniedziałek, 2 lutego 2015
Zapachy lutego
W lutym, w Candle Room za sprawą zapachów
miesiąca będzie owocowo i kwiatowo :) Na ten miesiąc Yankee Candle
zaproponowało nam Sweet Strawberry oraz Wedding Day.
Pierwszy
z zapachów czyli Sweet Strawberry, to aromat, który z pewnością
przeniesie Was w czasy dzieciństwa, gdy zajadało się pysznymi,
słodkimi lodami truskawkowymi. To pełnia truskawkowej słodyczy
zamknięta w soczyście czerwonych świecach :)
Drugi z zapachów – Wedding Day, to połączenie
aromatów eleganckich białych róż z konwalią, a to wszystko
uzupełnione owocami. Zapach idealnie nada się na romantyczny
wieczór we dwoje.
Zapach
lutego z pewnością skusi truskawkowych łasuchów, jak i miłośników eleganckich kwiatowych aromatów :) A czy Wy już wiecie, który
zapach Was skusi?
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Możemy na chwilę zniknąć z bloga… ale od świec uciec się nie da
Czasem robimy sobie przerwę od pisania, ale świecami żyjemy cały czas. W Candle Room świece to nasza codzienna magia—zapachy, światło i mał...
